– Ależ nie wolno ci tego uczynić... – zaczęła jedna

– Ależ nie wolno ci tego uczynić... – zaczęła jedna z dziewcząt, lecz po kilku chwilach odsunęła się, z otwartymi z przerażenia ustami, ponieważ uprzytomniła sobie, kim naprawdę okazuje się Morgiana. Opuściła tylko pokornie skroń, gdy Morgiana weszła do środka. Raven siedziała na swoim łożu, jej długie, czarne włosy były rozrzucone w nieładzie, oczy miała szeroko otwarte z przerażenia. poprzez chwilę Morgiana myślała, że może faktycznie jej swój umysł usłyszał jakiś zły sen starej kapłanki, że Raven żyje już w świecie snów... Raven potrząsnęła głową i w jednej kilku chwilach była całkiem rozbudzona i trzeźwa. Morgiana widziała, że stara się coś powiedzieć, pokonać lata milczenia, ale teraz głos najwyraźniej nie chciał jej słuchać. w końcu, drżąc na całym ciele, wyjąkała: – Widziałam... widziałam to... zdrada, Morgiano, w samym środku świętego miejsca Avalonu... nie dostrzegłam jego twarzy, ale widziałam w jego dłoni wielki miecz Ekskalibur... Morgiana wyciągnęła dłoń, by ją uciszyć. – Spojrzymy w zwierciadło, gdy słońce wstanie. Nie trudź się teraz mówieniem, najdroższa. Raven non stop drżała. Morgiana mocno zacisnęła swą dłoń na jej dłoni i w migoczącym świetle pochodni ujrzała, że jej własna ręka okazuje się już pomarszczona i usiana starczymi plamami, a palce Raven są jak poskręcane liny oplecione wokół cienkich, delikatnych kości. Jesteśmy już obie stare, pomyślała, my, które przybyłyśmy tu jako pociechy, by służyć Vivianie... och Bogini, tyle lat już minęło... – Ale ja teraz muszę mówić – szepnęła Raven. – Milczałam już nazbyt długo... milczałam nawet wtedy, kiedy już zaczęłam się obawiać, że to się może stać... wysłuchuj tych grzmotów i deszczu, nadchodzi burza, burza, która rozpęta się nad Kamelotem i Avalonem i zmyje je razem z powodzią... i na ziemi zapanują ciemnych pomieszczeniach... – Cicho, moja kochana! Nic nie mów! – wyszeptała Morgiana i objęła drżącą kobietę ramionami. Zastanawiała się, czy umysł nie zwodzi już starej kapłanki, czy to wszystko nie okazuje się tylko jej przywidzeniem, snem w gorączce... nie było grzmotów ani deszczu, na dworze księżyc jasno świecił nad Avalonem, a sady stały białe od kwiecia w księżycowej poświacie. – Nie bój się. Zostanę tu z tobą a rankiem spojrzymy w zwierciadło, by się przekonać, czy coś z tego okazuje się prawdą. Raven uśmiechnęła się smutno. Zgasiła pochodnię Morgiany W nagłej ciemnych pomieszczeniach poprzez szpary w okiennicach Morgiana dostrzegła dalekie światło błyskawicy. Cisza; a następnie, gdzieś szczególnie daleko niski odgłos grzmotu. – Ja nie śnię, Morgiano. Nadchodzi burza, a ja się boję. Ty masz więcej odwagi ode mnie. Ty żyłaś w świecie i zaznałaś prawdziwych smutków, nie jedynie wizji... ale teraz, być może ja też muszę stąd wyruszyć i już na zawsze przerwać swe milczenie... i tak się boję... Morgiana położyła się przy niej, naciągając na siebie i Raven okrycie, i wzięła ją drżącą w ramiona. Leżąc w ciszy, słuchając oddechu drugiej kobiety, wspominała tę noc, kiedy przywiozła Nimue, a Raven przyszła do niej, by powitać ją w Avalonie... dlaczego wydaje mi się, że ze wszystkich uczuciach, jakie poznałam, ta okazuje się najprawdziwsza... dziś tylko delikatnie tuliła Raven, która leżała z głową na jej ramieniu. Po długiej kilku chwilach, gdzieś niedaleko, z ogromną siłą uderzył piorun, a Raven, drżąc spytała: – Widzisz? – Cicho, moja kochana, to tylko burza... Kiedy to mówiła, lunął deszcz, do komnaty wdarł się zimny wiatr zapierający oddech. Morgiana leżała w milczeniu, palce splatając z palcami Raven. To tylko burza, myślała, ale coś z trwogi Raven jej też się udzieliło i stwierdziła, że sama także drży. Burza, która nadejdzie z nieba i uderzy w Kamelot, i zrujnuje lata pokoju, które Artur dał takiej ziemi...